wtorek, 15 lutego 2011

Czekając na Godota

Często spotykam się z pewnego rodzaju niezrozumieniem ze strony znajomych mieszkających od urodzenia w mieście. Pochodzę z małej miejscowości, a problemy jakie obserwuję na prowincji są zupełnie abstrakcyjne, niezrozumiałe dla osoby, która całe życie wychowała się w miejscu posiadającym komunikację miejską, dostęp do Internetu, czy rozwiniętą infrastrukturę elektryczną. Celowo nie użyłem zaklęcia "na najwyższym światowym poziomie", ponieważ byłoby to kłamstwem - różnice pomiędzy krajami rozwiniętymi, a Rzeczpospolitą wyglądają podobnie jak różnice pomiędzy polskimi aglomeracjami, a resztą kraju.

Mieszkam w małej miejscowości na Mazowszu. Od najbliższego miasta powiatowego moja mieścina oddalona jest o ok. 20 km, a więc mniej więcej tyle ile wynosi odległość z jednego końca Warszawy, czy Krakowa na drugi. Takie odległości pomiędzy ośrodkami handlu i zakładami przemysłowymi w połączeniu z niską gęstością zaludnienia sprawiają, że bezrobocie jest bardzo duże. Ludzie, którzy nie mają ochoty marnować czasu na oglądanie telewizji i stanie cały dzień pod budką z piwem (bo o takie rozrywki jak pójście do kina jest trudno), muszą się przemieścić z miejsca zamieszkania do pracy, a te 20 km proszę potraktować jako odległość umowną, ponieważ do lokalnych zakładów przyjeżdżają ludzie aż z Radomia - niegdysiejszego miasta wojewódzkiego.

Problemem jednak nie jest sama odległość i gęstość zaludnienia, bo to raczej fakt zastany, który trudno zmienić ustawą, czy dekretem. Chociaż jak pokazuje historia takie przymusowe migracje się zdarzały, ale miały one raczej więcej wspólnego z zawieruchą wojenną i powojenną niźli z troską o sytuację materialną obywateli. Zagadnieniem, na które faktycznie wpływ ma państwo, władze państwowe i samorządowe, jest rozwój infrastruktury i komunikacji na terenach, które mają problem z dostępem do pracy i innych form spędzania wolnego czasu niż wspomniane wcześniej topienie smutków w kieliszku.

O tym, że infrastruktura drogowa jest w fatalnym stanie nie muszę w zasadzie przypominać, ponieważ każdy użytkownik dróg w Polsce zdaje sobie sprawę ze stanu jaki panuje od lat w tej dziedzinie, i to mimo przyspieszenia w tym aspekcie z powodu przygotowań do finałów Euro 2012. W związku z tym, że inwestycje w drogi lokalne, czy nawet wojewódzkie nie zostały włączone do projektu modernizacji państwa, projekt Euro 2012 nie ma żadnego wpływu na sytuację polskiej prowincji. Autostrady i obwodnice, które powstaną przed czy po roku 2012, będą służyły w istocie w znacznej większości do komunikacji pomiędzy dużymi ośrodkami takimi jak Gdańsk, Poznań, czy Katowice. Nie znaczy to oczywiście, że jestem przeciwnikiem postępu w tej dziedzinie - to sprawa równie istotna co ta, o której piszę w niniejszym artykule. Warto wspomnieć, że np. podróż koleją z Rzeszowa do Warszawy odbywałaby się zdecydowanie szybciej (o godzinę, może dwie) jeśliby istniało takie bezpośrednie połączenie.

Jeśli chodzi o komunikację na prowincji sytuacja jest absurdalna do tego stopnia, że zahacza o czarny humor. Niedawno w Nowym Mieście nad Pilicą miał miejsce słynny wypadek samochodu dostawczego, który to samochód nie wiadomo czemu wszystkie media w komunikatach informacyjnych określały mianem "busa". Z busem przystosowanym do przewożenia ludzi (czy nawet zwierząt) miał on tyle wspólnego co taboret z krzesłem elektrycznym. Jednak z jakiegoś powodu Ci ludzie zdecydowali się na podróż do pracy w takich warunkach. Powód ten to oczywiście koszt przejazdu, który ze względu na duże odległości jest zdecydowanie wyższy od dojazdu do pracy w gęsto zaludnionej Warszawie. Na domiar złego na Mazowszu nie funkcjonuje kolej, ponieważ albo jej nigdy nie było (ach ta Kongresówka), albo nieużywane tory zardzewiały po czym zostały rozkradzione przez "zbieraczy złomu".

Na koniec zostawiłem historię, która przydarzyła mi się wczoraj. Otóż jak zawsze w dzień roboczy czekałem na autobus do Grójca po godzinie 8:00 (jak większość ludzi dojeżdżających tą trasą mam wykupiony bilet miesięczny w grójeckim PKS-ie.). Z rozkładu jazdy wynika, że w dni robocze kursują przed godziną dziewiątą dwa autobusy tej linii. Proszę sobie wyobrazić zdziwienie ludzi zebranych na przystanku, marznących w siarczystym mrozie i czekających blisko dwie godziny na autobus do pracy niczym na becketowskiego Godota. Dziś dowiedziałem się, że te dwa połączenia zostały zlikwidowane na czas ferii zimowych. Okazuje się, że autobusami podróżuje tylko młodzież, a Ci ludzie czekający na przystanku siedzieli tam dla relaksu.

Oczywiście w tym czasie przejeżdżały autobusy do Grójca, ale PKS jest firmą skonstruowaną w podobny sposób co PKP i w podobny sposób rozdrobnioną. Jeszcze dwa lata temu mógłbym wsiąść do autobusu należącego np. do PKS w Końskich i dojechać do Grójca na bilecie miesięcznym kupionym na dworcu PKS w Grójcu. Dziś, mimo że obie firmy są spółkami skarbu państwa, aby dojechać do Grójca trzeba zapłacić przewoźnikowi z Końskich, którego nie obchodzi bilet kupiony u "konkurencyjnego" przewoźnika, mimo że właściciel jest ten sam i to na dodatek jest nim polski podatnik.


Pragnę również uświadomić wszystkim miastowym, że na prowincji brak prądu trwający kilka godzin zdarza się średnio co dwa tygodnie. I nie informuje o tym na czerwonym pasku TVN24 tudzież inna Superstacja - bo w sumie po co?

2 komentarze:

  1. Ot, wolny rynek w działaniu. A może wcale nie? Może to jeszcze quasi-państwowe patologie, może na true-true wolnym rynku przewoźnicy inwestowaliby w tabor i współpracowali zamiast konkurować? Mógłby mi ktoś to objaśnić?

    Ale problemu zaników mocy wolny rynek już na pewno nie rozwiąże. Po prostu inwestycja w rozbudowę infrastruktury jest zbyt droga, a czas jej zwrotu (czy jak to się nazywa) - zbyt długi. Prościej i wydajniej jest ściągać kasę z infry zbudowanej cudzym (państwowym) kosztem. Wolny rynek może co najwyżej zapewnić części do przydomowych wiatraków.

    OdpowiedzUsuń
  2. z reguły jeśli gospodarka cierpi niedobory jakiś usług lub towarow to winne zawsze jest panstwo, bo albo naklada za wysokie podatki, albo ogranicza dostęp do rynku przez licencje, albo w ogóle danej działalności zakazuje mimo że jest na nią zapotrzebowanie... ciężko mówić o wolnym rynku w obecnych realiach bo zamiast niego jest jakaś socsyndykalistyczna efemeryda która rządzi się zupełnie innymi prawami.

    to fakt ze wolny rynek nie rozwiąże wszystkich problemów ale rozwiąże wiekszość z tych które teraz mamy. podstawową jego zaletą jest to że nie krępuje innowacyjności - potrzeba jest matką wynalazku... tylko wynajdź tu coś... zaraz masz armie urzędasow na karku i 5 służb które chce działkę ;/

    OdpowiedzUsuń